24 stycznia 2015

Rozdział 3



Londyn, 17 lipca 1783 r.


Spacerując po parku, nagle poczuli, jak żołądki zaczynają im się przekręcać. Byli gotowi na powrót do 1920 roku. Lucy chwyciła męża za rękę i przenieśli się razem.  Wylądowali na prostych nogach, jak zawsze. Zaczęli rozglądać się dookoła. Stało się coś niezwykłego. Wysokie budynki, samochody,  ludzie ubrani zupełnie inaczej... Ci zaczęli się na nich dziwnie patrzeć. Pewnie to przez ich stroje.

- Paul, co tu się dzieje? – Kobieta wydawała się być przestraszona, a zarazem w ogromnym szoku.

- Nie wiem. – Zaczął dokładniej się rozglądać. – Wiem gdzie jesteśmy. Niedaleko jest Loża. 

Chwycił Lucy za rękę i pospiesznie ruszyli do siedziby strażników.  Szybko tam dotarli - przecież to tylko kilka ulic.  Weszli do  budynku, gdzie już na wejściu spotkali Madame Rossini.  Nic się nie zmieniła. Pomyślała Lucy.  Nadal jest taka pulchna i niska. Pewnie Falk dalej się jej boi. 

- O mój boże.  -  Kobieta spojrzała na młodych podróżników, jakby byli duchami. Po chwili niepewnie do nich podeszła i z ostrożnością dotknęła.  - Wy tu jesteście, naprawdę jesteście. Ale... Jak? 

- Sami do końca nie wiemy. – Paul nadal wyglądał na oszołomionego. 

Chwilę jeszcze rozmawiali, a następnie udali się do Smoczej Sali. Strażnicy wyglądają jakby byli w szoku. Zaczęli ich wypytywać o przeróżne rzeczy i przepraszać za to co wydarzyło się przed laty. 


***


Gwendolyn


Kiedy dotarliśmy pod siedzibę, Gideon jak zwykle otworzył drzwi od auta i podał mi rękę. Z wielką chęcią ja przyjęłam. Weszliśmy do środka i ruszyliśmy w stronę sali z chronografem, która znajduję się podziemiach budynku. Gdy chcieliśmy skręcić za róg usłyszeliśmy głos wuja mojego chłopaka.

- Gideon, Gwendolyn przyjdźcie za chwile do smoczej sali. – Powiedział zdenerwowany, a zarazem zdziwiony.

- Ale teraz idziemy poddać się elapsji. –  Odparł szatyn.

- Macie przyjść za chwilę!- rozkazał Falk. Nie mieliśmy wyjścia - musieliśmy zawrócić.

Podążyliśmy w kierunku w jakim nam kazano. Zaczęłam się denerwować, bo nie wiedziałam o co może 
chodzić. Moje serce zaczynało bić coraz szybciej i nagle przeszyły mnie różne myśli. Gdy dotarliśmy na miejsce, oniemiałam. Przed moimi oczami pojawiły się dwie osoby, które znałam, a zarazem były mi obce. W pierwszym momencie pomyślałam 'z powrotem widzę duchy' tak jak Xemerius.

- Gwendolyn, wszystko w porządku? – Lucy podeszła do mnie i pogłaskała po policzku. Kompletnie zesztywniałam. Kiedy Lucy mnie dotknęła zrozumiałam, że są ludźmi i naprawdę stoją przede mną. Z jednej strony ogarnęła mnie radość, a z drugiej ciekawość, jak się to stało. Lecz nie zdążyłam nic powiedzieć. Niekontrolowanie przeniosłam się w czasie i pociągnęłam za sobą Gideona. Po jakiś trzydziestu minutach z powrotem znaleźliśmy się XXI wieku. Kiedy nas zobaczyli od razu kazali nam iść do pomieszczenia z chronografem. 


***


Gdy wróciliśmy do naszych czasów. Od razu udałam się ku wyjściu, żeby wrócić się do domu i porozmawiać z moimi biologicznymi rodzicami. Tak strasznie nie mogłam się doczekać, kiedy będę mogła zadać im pierwsze pytanie że aż zapomniałam o moim chłopaku. Kiedy dotarłam do ostatnich drzwi Gideon złapał mnie za nadgarstek i zatrzymał. 

- Poczekaj, na mnie. Zawiozę cię. Oczywiście, jeżeli tego chcesz - Powiedział to ze spokojem, lecz i tak wiedziałam, że jest równie ciekawy, jak ja.

- Pewnie. – Uśmiech pojawił się na mojej twarzy. –  Ale już chodź, chcę być jak najszybciej w domu. Po drodze pewnie będą korki. – spojrzał na mnie z ironicznym uśmieszkiem.- No chodź! - szarpnęłam go za ramię i pociągnęłam do auta.

Po godzinie czasu dotarliśmy na miejsce. Miałam rację - były ogromne korki. Wbiegłam do domu i zobaczyłam Lucy i Paula siedzących na sofie w salonie. Pan Bernhard pewnie przyniósł im nowe ubrania. Kobieta ma na sobie sukienkę przed kolano z kwiecistym motywem, a mężczyzna został przyodziany w dżinsy i koszulę. Wstali z kanapy, kiedy nas zobaczyli i szybko mnie przytulili.

- Moja mała córeczka. – Szepnął tata.  Usłyszałam jak Lucy cicho płacze.


***


Gideon


Jaki uroczy obrazek. Cała rodzina w końcu razem.  Uśmiech sam zagościł na mojej twarzy. Mój szanowny kuzyn wraz małżonką puścili moją Gwenny.  Podszedłem do nich i się przywitałem. W końcu jestem dobrze wychowany. Paul nie wiem czemu potarmosił moje włosy.

- Miło cię znów widzieć, mały. – Dlaczego on zawsze mnie tak nazywa?! Przecież jestem od niego wyższy o pół głowy. Olałem go i podszedłem do Lucy. Pocałowałem kobietę w dłoń. Ona tylko się tylko uśmiechnęła.  
- Jak to się stało że znaleźliście się w naszych czasach? – Musiałem zadać to pytanie.

- Nie wiemy. Najpierw poddaliśmy się elapsji do XVIII wieku a gdy mieliśmy wracać do XX nagle znaleźliśmy się tutaj. – Lucy wzruszyła ramionami. 

- Ale jak to jest możliwe? – Zacząłem się dopytywać.

Zero odpowiedzi. Z powrotem usiedli na kanapie obok pani Shepherd i jej ciotki, Maddy. Lady Aristy, jak i Charlotty oraz  jej mamy, Glendy nigdzie nie było. Pewnie wyszły.

- Mamo, gdzie Nick i Caroline? – Odezwała się Gwenny.

-  Są w parku z dziećmi państwa Fray. – Rzuciła. – Wyszli jakąś godzinę temu.

Szatynka przytaknąwszy, usiadła na oparciu fotela na którym siedziałem.  Przesunąłem ją na swoje kolana. Wszyscy się na mnie spojrzeli. Wzruszyłem ramionami i oparłem brodę o ramię dziewczyny. Miałem wrażenie że Paul zabijał mnie wzrokiem. Co się dziwić. Pewnie też tak bym zareagował, gdybym był na jego miejscu.


Mamy nadzieję że rozdział wam się spodoba. Zachęcamy do komentowania.  


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon by Katrina S